Szczegóły:
- Wydawca: Wydawnictwo e-bookowo
- ISBN: 9788361184799
- Autor: Krzysztof Cirkot
- Język: polski
- Premiera: 2010
- Kategoria: Inne
Wyżej już tylko bogowie
autor: Krzysztof Cirkot
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Wyżej już tylko bogowie | Ebook | Opis
‚Wyżej już tylko bogowie’ to powieść z gatunku fantastyki, pierwsza część większej całości. Akcja dzieje się w świecie, w którym lądy są podzielone na obszary zwane edafo, zajmujące niejednolite pod względem wielkości obszary terenu, zamieszkane przez osobne grupy ludności. Granice wyznaczają wielkie ogrodzenia różnego typu, zwykle nie do przebycia, zwane fragmami. Nad tym wszystkim czuwają strażnicy świata, zwani epistatami lub po prostu bogami. Pewien człowiek odbywa niełatwą podróż przez ten ląd poszukując swojej tożsamości i swojego miejsca. Kogo spotka, co odkryje i zobaczy? Część odpowiedzi w tomie I.
FRAGMENT:
Zmierzch zapadał szybko. Kolejne konstelacje gwiazd zapalały się na nieboskłonie jak światełka w oknach jakiegoś olbrzymiego miasta-molocha. Zerwał się wiatr, mocny i lodowaty, przeszywający ubranie sztyletami zimna. Tabron Thur siedział ze złożonymi nogami, oparty o zakrwawiony szorstki głaz i grał na swojej krzywej cisowej fujarce smętną pieśń w dolnej oktawie. Delikatne dźwięki nieskomplikowanej melodii zlewaly się w jeden hipnotyczny rytm, jakby to nie była muzyka lecz odgłosy natury. Nie poruszał się. Jedynie od czasu do czasu, przy szybszej zmianie akordów, ścięgna i mięśnie w jego potężnych ramionach falowały skórą, jak wystraszone ryby taflą wody w stawie. Siedział na martwym czerwonym szakalu, którego przed chwilą udusił gołymi rękami. Między bosymi stopami poniewierały mu się przeżute liście czilungu, umoczone w lepkiej jak maź posoce zwierząt, które zabił tego wieczora. Brazidas konał. Nie miał już siły przeżuwać twardych jak wyprawiona skóra liści. Kwaskowaty sok czilungu, zmieszany ze śliną, jeszcze spływał cienką strużką przez spuchnięty przełyk do żołądka, ale już nie pomagał. Jad od licznych ukąszeń rozlewał mu się po ciele, niszcząc wszystko na swej drodze. Gorączka nasilała się, rany cuchnęły rozkładem. Wzrok mętniał. Widział kolorowe plamy na peryferiach wizji, całe obszary nieba to czerniały to znów rozbłyskały łunami białego światła. Leżał na swoim płaszczu, a w ręku trzymał skakar, młynek modlitewny pewnego ludu, u którego kiedyś był kapłanem i wodzem, i którego na koniec uwolnił od ich boga. Przedmiot wibrował jeszcze z cicha z grzechotem, który w pełnej mocy doprowadzał zwierzęta do ataków panicznego lęku, nawet samobójczej śmierci, a ludzi niekiedy do obłędu. Nawet teraz, kiedy bestie już uciekły, a wrzask młynka ucichł, jeszcze drżały mu ręce i powieki, a jedną nogę ciągle wyginał bolesny jak wszyscy diabli skurcz. W pewnej chwili ujrzał coś, jakiś cień przesuwający się po nieboskłonie. Czy to złudzenie? To złudzenie, powtarzał z jakąś chorobliwą fascynacją, obracając słowo w ustach jakby to miało być ostatnie słowo jakie wypowie. Złudzenie, miraż, obłęd, halucynacja.